LESZEK SIEMION

To już 37 lat minęło Leszek Siemion dziennikarz, pisarz, historyk (25.I.1926 - 4.II.1981) 30 styczeń 1981 r. Walne zgromadzenie sprawozdawczo - wyborcze SDP w Lublinie. Na sali obecni dziennikarze z terenu czterech województw makroregionu. Atmosfera gorąca, bo zebranie odbywa się w okresie społecznego wrzenia w całym kraju. W pewnej chwili słyszę głos Ojca. Występuje zdenerwowany. Mówi, że poprzedniego dnia w TV słyszał wystąpienie premiera Pińkowskiego, który zapowiedział, że jeśli sytuacja się nie zmieni, trzeba będzie wprowadzić stan wojenny w kraju. Leszek Siemion przewiduje ogrom nieszczęść, które spadną wówczas na społeczeństwo. Stawia pytania o to, dlaczego do tego doszło. Ma w ręku książkę "ABC dekady 1971-1980" Zbigniewa Wojakiewicza i protestuje przeciwko zachłyśnięciu się przez władzę osiągnięciami a niedocenieniem niedociągnięć... Mówi o tym jak budując cokoły zapominamy za co i dla kogo miały na nich stanąć pomniki. Swego wystąpienia Leszek Siemion nie kończy, pada bez tchu. Karetka zawiozła do szpitala na Jaczewskiego. Witek Miszczak pojechał wówczas ze mną do szpitala. Tam dowiedzieliśmy się, że Ojciec jest w stanie ciężkim, po silnym zawale. 4 lutego już nie żył.

Leszek Siemion wierzył w człowieka. W jego zdolności, pracę, odpowiedzialność. W to, że warto i należy walczyć o godność, że należy kształcić umysł i duszę dla zbudowania wartości ważnych dla wszystkich członków społeczeństwa. Wyniósł to przekonanie z domu. Jego pradziad i dziad byli uczestnikami powstania styczniowego. Ojciec Mikołaj, legionista, już jako uczeń gimnazjum strajkował przeciwko językowi rosyjskiemu jako wykładowemu w szkole. 15 listopada 1915 r. w swym dzienniku Mikołaj zapisał. "- Dziś otwarto uniwersytet polski w Warszawie. Wszyscy są bardzo zadowoleni, z nadzieją patrzą w przyszłość, boć to wielki krok naprzód w życiu narodu polskiego posiadanie własnego uniwersytetu z polskim wykładowym językiem.... ...Jeszcze wiatr nie rozwiał popiołów i zgliszcz, które ją pokryły, a oto nowe pędy polskiego życia wykwitły na polskiej ziemi. Z ducha poczyna się Polska odradzać. ...". W II Rzeczpospolitej Ojciec Leszka został nauczycielem i zgodnie ze swymi patriotycznymi a zarazem dość socjalistycznymi przekonaniami wychowywał synów i uczniów. Najstarszy jego syn już jako student KUL przed wojną współpracował z organizacją komunistyczną. Leszek pozostawał pod ogromnym wpływem Ojca i najstarszego brata. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Leszek chciał pójść w ślady przodków i walczyć. Miał 13 lat kiedy we wrześniu został zaprzysiężony na członka Korpusu Obrony Polski, którego oddział zorganizował jego Ojciec w Krzczonowie. Już od pierwszych dni okupacji rozpoczęła się podziemna walka z wrogiem. Mikołaj, nauczyciel i kierownik szkoły w Krzczonowie, za tę działalność był dwukrotnie aresztowany i torturowany w Lublinie Pod Zegarem i na Zamku. Po ostatnim aresztowaniu, po ośmiomiesięcznym osadzeniu na Zamku, został wywieziony 30 lipca 1941 roku do KL Auschwitz. 28 października 1942 rzostał rozstrzelany pod Ścianą Straceń. Ostatni list wysłał do bliskich 20 września 1942. Te tragiczne wydarzenia wywarły olbrzymi wpływ na Leszka i jego braci. Na zawsze zapamiętali przesłanie Ojca z ostatniego listu: Moi synkowie! Dożyliśmy bardzo ciężkich czasów – łamią się ludzie i człowiek nic nie znaczy, a jednak wszystko można stracić, ale nie wolno stracić stałości charakteru. Stałość daje ci cel, a charakter powstrzymuje od upadku i upodlenia. Tego szczególnie teraz mamy dużo, ale wszystko przemija, a poświęcenie i charakter zawsze będzie górą. Musicie się obliczyć, co robić i jak, aby można przetrwać. Mama niech będzie waszym ukochaniem. Trzeba Wam dużo zrozumieć i dużo pracować, aby nie zginąć. Poprzestawać na małem, ale swoim, niż żądać pomocy od ludzi. Swoim rozumem, sercem i pracą się kierować – swojej krzywdy ustąpić, ale nikomu krzywdy nie wyrządzić. To się mści. Bądźcie zawsze dobrymi i przykładnymi chłopcami, bo was na to stać i tego dzisiaj potrzeba. Trzeba dać przykład jak szanować siebie i wszystko co nasze. W zgodzie trwać, pomagać sobie, razem iść – Bądźcie sobie prawdziwymi braćmi. Ja jak wytrzymam radował się będę z wami. Całuję was serdecznie. Tatuś.

Słowa Ojca Leszek i jego bracia poważnie potraktowali i w swym życiu byli im wierni. Leszek walczył, jak Ojciec i jego starsi bracia, o wyzwolenie spod okupacji niemieckiej. Bardzo przeżył klęskę wrześniową Polski i po wojnie, będąc już dziennikarzem "Sztandaru Ludu" w Lublinie, większą część swojej pracy poświęcił historii wojennej Lubelszczyzny; upamiętnieniu żołnierzy września i walkom partyzanckim przeciwko najeźdźcy. Jego książki do dziś służą wielu historykom w pracy. Zależało mu też na nowej Polsce, takiej, która dawałaby szansę rozwoju wszystkim członkom społeczeństwa. Nie zabiegał o korzyści dla siebie. Uważał, że wielu ludzi potrzebuje pomocy; mieszkań, pracy. Często powtarzał: z raportówką poszedłem na Zachód i z raportówką wróciłem. Nie od razu wiedziałam o co chodziło z tą raportówką. Dopiero później zrozumiałam. Po wyzwoleniu Lubelszczyzny Ojciec wstąpił do wojska polskiego, następnie został skierowany do pracy w milicji i w 1945 roku, był komendantem MO w Jarocinie a potem w Kaliszu. Ziemie zachodnie były wówczas szabrowane na potęgę. Ludzie się na tym bogacili. Ale mój Ojciec "poprzestał na małem".

Leszek wierzył, że nowa, socjalistyczna Polska, w odróżnieniu od tej przedwojennej kapitalistycznej, da lepsze szanse życia i rozwoju większości jej obywateli. Ponieważ "wypaczeń" nie brakowało, zawsze żywo reagował na wszelkie niesprawiedliwości i wyrażał swoje krytyczne stanowisko wobec, jego zdaniem, niewłaściwych działań ludzi rządzących. Z wielkim zaangażowaniem obserwował nastroje społeczne początku lat osiemdziesiątych. Napisał wówczas artykuł o swych przegranych momentach Nie mam szczęścia do „polskich jesieni”, który ukazał się w "Kamenie" dwa tygodnie przed Jego śmiercią. W nim pisał m.in. o pamiętnym roku przemian w Polsce, roku 1956. 1956. Wraz z rokiem poprzednim stanowił moim zdaniem najświetniejszy okres polskiej publicystyki w Polsce Ludowej. Kierowałem wówczas działem partyjnym ”Sztandaru Ludu’ i wyżywałem się publicystycznie jak nigdy przedtem i nigdy potem. Bez przeszkód polemizowałem wówczas w gazecie z pierwszym sekretarzem KW. Zapewne dlatego lubelska młodzież powołała mnie na organizatora i redaktora czasopisma, które na mój wniosek nazwaliśmy „Pod wiatr”. Umieszczona w pierwszym numerze zapowiedź programowa była krótka i brzmiała:

Wydawanie nowego pisma w Lublinie nie jest sprawą ambicji tego prowincjonalnego województwa, ani sprawą ambicji zespołu redakcyjnego. Dwutygodnik „Pod wiatr” zrodził się dzięki tkwiącej w każdym uczciwym człowieku potrzebie walki o postęp. W tamtych historycznych dniach tak zwana Rewolucyjna Grupa Studentów uczyniła więcej, niż jakakolwiek inna organizacja partyjna czy społeczna. „Pod wiatr” będzie przede wszystkim kontynuacją inicjatywy podjętej przez szlachetną i patriotyczną młodzież polską. ”Pod wiatr” chce być zawsze niezadowolone ze stanu aktualnego, chce skupić wokół siebie ludzi, którzy wiedzą, że zatrzymać się w miejscu, to cofać się. Kontemplacja status quo nie prowadzi do niczego. Dwutygodnik nasz chce skupić wokół siebie tych, którzy zahartowali się w walce z różnymi wiatrami wiejącymi w twarz i zdołali uchronić najcenniejsze, co posiadamy – wiarę w człowieka.

Ten pierwszy numer „Pod wiatr” okazał się też ostatnim, gdyż już następny został zakwestionowany przez cenzurę, w wyniku czego pismo uległo likwidacji. A przecież nic nie zestarzało się ze sformułowania artykułu wstępnego Waldka Nietkowskiego, który m.in. pisał: Pojęliśmy nie tylko my, że front narodowy nabiera kolorów życia i sensu. Zaczęło się wielkie pranie i tylko przezorni nawoływali od czasu do czasu: „Nie wylewać dziecka razem z kąpielą”. Obawa niemiała podstaw, bo zwycięstwo naprawdę ludowej demokracji może prowadzić tylko do socjalizmu.

Od tej pory zestarzeliśmy się tylko my, którzyśmy ten „Pod wiatr” robili. Niektórzy zdążyli nawet odejść na zawsze: Zbyszek Jakubik – wskutek następstw ciężkiego zranienia w wielkiej bitwie partyzanckiej na terenie Puszczy Solskiej, Zbyszek Stepek – wdzierając się na jeden ze szczytów Hindukuszu.

Przecież jednak nie likwidację „Pod wiatr” wspominam jako osobistą porażkę tamtej jesieni. Wspomnienie to wiąże się z olbrzymim, spontanicznym wiecem zwołanym przez Rewolucyjną Grupę Studentów na terenie budującego się miasteczka uniwersyteckiego. Przemawiało wielu mówców, między innymi podpity osobnik, którego niewybredne inwektywy polityczne zdobywały uznanie słuchaczy. Nie wytrzymałem i także zabrałem głos. Mówiłem o konieczności wolności słowa i początkowo zyskałem nawet aplauz, dopóki nie stwierdziłem, że żądamy wolności słowa dla wszystkich, a więc również dla komunistów. Jakkolwiek czułem się związany z ruchem naprawy Rzeczypospolitej organizowanym przez młodzież, nie zyskałem akceptacji i wygwizdany nie zdołałem ukończyć przemówienia. Jednak wcale nie ta porażka, jakiej doznałem jako mówca, pozostawiła we mnie gorzkie poczucie. O wiele bardziej przykry był dla mnie zawód, że ludzie, domagającysię słusznie demokracji, wcale nie byli skłonni rozciągnąć jej zasad na wszystkie ugrupowania polityczne i wszystkich ludzi, bez względu na ich światopogląd. [...]A więc przez 24 lata nie zrobiliśmy ani kroku? Zastanowiłem się jeszcze raz i jednak znalazłem podstawę do optymizmu. Przecież jednak położyliśmy wtedy kres antyhumanistycznemu reżimowi politycznemu, który praktycznie w Polsce się skończył. Przebieg dramatycznych wydarzeń ubiegłorocznej jesieni stanowi dowód, że w polskim społeczeństwie Człowiek nie zginął, ale wprost przeciwnie – rozwinął się i dojrzał. [...]...dzisiejszy dojrzały Człowiek zapewne w każdym wypadku doskonale zrozumie, o co mi chodzi i dlaczego nie mogę zrezygnować z szerzenia swych poglądów.

Leszek Siemion „Kamena” Lublin 18. I. 1981 Leszek Siemion, mój Ojciec, był człowiekiem kochającym życie, lubiącym "poezję, kobiety, wino i śpiew". Cenił dobry dowcip. Najprzyjemniej wspominam spotkania rodzinne, w których uczestniczyli jego młodsi bracia: Wojtek, Staszek iZenek (dwóch najstarszych zginęło na wojnie, a trzeci prowadził w Warszawie odrębnie życie rodzinne). Czterech młodych, pełnych temperamentu mężczyzn młodymi i mocnymi głosami śpiewało pieśni partyzanckie z taką siłą, że zdawało się, że mury kamienicy przy ul. 3 Maja się trzęsły. W pamięci mojej pozostał refren jednej z ulubionych ich piosenek " Na Natalii pięknej cześć":

Ref. O Natalio, o Natalio! Bez pamięci cię uwielbia nasz Batalion! O Natalio, o Natalio! Pachniesz wiatrem, leśnym szumem i konwalią! O Natalio, o Natalio! To się musi skończyć raz Wybierz wreszcie kogoś z nas A potraktuj go na serio I nad wdzięków swych imperium Zapanować komuś daj! Monika Siemion.